
Gravelowa Słowenia - dzień drugi i przeprawa przez ośnieżone szczyty Alp!
W dużym skrócie ten dzień wyglądał dokładnie jak na załączonym obrazku:)
Drugiego dnia pogoda okazuje się dla nas nader łaskawa. Przede wszystkim nie pada deszcz. Niż genueński zmienił kierunek, więc jesteśmy uratowani i możemy spokojnie jechać dalej.
Najpierw porządne śniadanie - siła i energia na podjazdach!
Jesteśmy też bardzo ciekawi, co nas spotka w wyższych partiach Alp. W planie mamy przecież przebicie się na drugą stronę gór. Podobno możemy się spodziewać sporej ilości śniegu, ale czy nasz szlak będzie przejezdny? Trzeba jechać. Przecież po to jesteśmy w Słowenii, żeby przeżywać takie przygody i stawiać czoła wyzwaniom. Śniadanie zjedzone i przyznajemy, że doświadczeni w ultra-maratonch, dosłownie upychamy w siebie potężne ilości kalorii. Wszystko spalimy, a nastawiamy się na tryb obfite śniadanie - jeszcze bardziej obfita obiado-kolacja. To znacznie ułatwia logistykę. W międzyczasie oczywiście coś zjemy, ale znacznie łatwiej jest ruszyć i dać pełnię mocy w górach z pełnym żołądkiem. Rowery ogarnięte, łańcuchy nasmarowane, sakwy spakowane, jesteśmy gotowi.
Ruszamy na drugą stronę słoweńskich Alp
Jest zimno, a słońce tylko czasami przebija się przez górskie szczyty. Na początku dość trudno jest nam się dogrzać, ale to zdecydowanie zasługa miejsc, które napotykamy na swojej drodze. Przecież to jest krajobraz jak z bajki, więc warto pomarznąć, a i chwila dla fotoreporterów też się znajdzie:)
Tutaj ukłony należą się Jarkowi bo pięknie wyznaczył ślad gpx. Jedziemy non stop w terenie, nad, lub też czasami samym korytem rzeki Pisnica. Szlak jest po prostu świetny. Aż chce się pedałować. Są wyzwania, ale wcale nie jest jakoś bardzo trudno, jak może się wydawać na zdjęciach. Droga jest naprawdę solidnie utwardzona, kamienie nie są ostre. Niech potwierdzeniem będzie fakt, że przez całą wyprawę nie mieliśmy ani jednego "kapcia".
Szlak rowerowy w Słowenii to zawsze przygotowana trasa!
Wygląda wprawdzie jak spore wyzwanie dla graveli, ale tak naprawdę jest w pełni przejezdny. Nie natrafiamy na żadne miejsce, które sprawiłoby nam jakikolwiek techniczny problem. Po raz kolejny Słowenia rowerowo pokazuje nam swoje piękne oblicze. Mamy mnóstwo frajdy, cieszymy się jak dzieci w piaskownicy:) Taka jazda to jest zdecydowanie nasz klimat! Surowo, dziko i rowerowo perfekcyjnie:)
Dosłownie jeden raz zdarza nam się prowadzić rowery przez koryto rzeki, ale taki odcinek to zupełny wyjątek. Dosłownie 150 metrów i po sprawie. Zresztą czasami warto dać odpocząć czterem literom.
Suniemy kolejne kilometry szutrowymi szlakami, a góry pozdrawiają nas co chwilę. Jedyne co może boleć w takim miejscu, to szyja od obracania głową raz w jedną, raz w drugą stronę. Pojawiają się też trekkingowcy i dzielni piechurzy. Piona w locie i kręcimy dalej.
Po jakimś czasie wjeżdżamy na asfalt i tutaj już trzeba się namozolić. Pełen ekwipunek daje w kość. Serpentyny mają swój klimat i nawet wychodzi słońce, więc kręcimy pod górę z dużo większą radością. Brukowane odcinki mają też swój niepowtarzalny charakter.
Trafiamy zresztą na prawdziwego reportera grupy kolarzy, który robi nam wspólne zdjęcie:)
Wszystko dobre co się dobrze kończy, a w sumie to mamy już trochę dość asfaltu. Niby wszystko fajnie, ale zaczynamy się nudzić. Dlatego też nie kręcą nas szosy...
Poza tym wyprzedzają nas dość liczne niemieckie wycieczki emerytów na elektrykach... Szybka kontrola mapy w miejscu, gdzie warto się zatrzymać na chwilę. Słońce solidnie grzeje, ale co chwilę chowa się za chmurami, więc temperatura to istna sinusoida, zimno, ciepło. Wszystkiego mieć nie można, ale przynajmniej jest przepięknie.
Zjeżdżamy na górski szlak
Polana zachęca do dłuższego postoju, ale robi się też dość tłoczno. Nie tylko nam się tutaj bardzo podoba. Wskakujemy spontanicznie na szlak, teoretycznie wyznaczony przez nawigację jako rowerowo przejezdny. Chwilę powątpiewania rozwiewają stada owiec pasących się dziko na zboczach tuż obok nas. Skoro one sobie radzą to i my możemy. Coś jak z bocianem:)
Jest coraz więcej śniegu, robi się coraz zimniej, ale za to widoczki rekompensują nam wszystko z nawiązką.
Poza tym szlak jest przecież w pełni przejezdny, a półki skalne tylko robią jeszcze lepszy wyprawowy klimat. Cieszymy się każdą chwilą. Właśnie po to tutaj przyjechaliśmy!
Docieramy na szczyt naszej górskiej przeprawy
Serpentyny na takim szlaku to prawdziwa frajda, choć warto zachować ostrożność, szczególnie, gdy tylne koło traci przyczepność na śliskich kamieniach i błocie. No ale w takich warunkach naprawdę chce się jechać. Jesteśmy dogrzani na podjazdach i meldujemy się na naszym dzisiejszym szczycie!
Nie ma jednak czasu na celebrowanie. Goni nas deszcz, a przed nami kilkanaście kilometrów ciągłego zjazdu i to samym asfaltem. Warto było się wspinać. Kupony jednak odetniemy na dole, a teraz zapinamy się pod same szyje, rękawiczki założone, kominy i luta w dół. Może uda się zjechać do miejscowości docelowej Tolmin jeszcze przed deszczem.
Zjazd trwa na tyle długo, że deszcz dogania nas już po kilku minutach. Mimo to czuć palone hamulce, a ręce bolą od ściskania klamek hamulcowych. Tutaj jedna techniczna dygresja: Rower typu gravel z barankiem (wygięta gierownica) to nie jest sprzęt idealny na górskie zjazdy. Zdecydowanie łatwiej sterować i operować jest gravelem z prostą kierownicą, tym bardziej na kamienistych zjazdach w terenie, a takim sunie właśnie Jarek.
Na końcu zjazdu docieramy do jednego z naszych celów pośrednich, czyli
Rzeka Socza - szmaragdowy cud natury Słowenii
Będzie nam zresztą towarzyszyć kolejnego dnia i poznamy chyba wszystkie jej kolory, a szmaragdowy będziemy odmieniać co chwilę przez wszystkie przypadki. Bez dwóch zdań jest to najpiękniejsza górska rzeka, jaką mieliśmy okazję podziwiać z bliska.
Tymczasem przed nami ostatni odcinek drogi do Tolmin. Ciśniemy asfaltem w deszczu i już nie mamy ochotę na robienie zdjęć. Górskie szlaki to jest jednak zdecydowanie o wiele ciekawsze miejsce:) Poza tym sam Tolmin traktujemy jako zwykły punkt na trasie. Ot ciut większa miejscowość, gdzie można się przekimać, ale o noclegu nie będziemy wspominać bo zwyczajnie ten jeden raz nie mieliśmy farta:)
Za to kolejnego dnia czekały nas kolejne kilometry nad rzeką Socza, aż do samej słonecznej Italii:) Szlak rowerowy tego dnia to już istne szaleństwo... kolejny wpis z trzeciego dnia będzie dostępny lada dzień tutaj.
Zajrzyj na naszego rowerowego bloga o lekkich rowerach dla dzieci Bajkids.pl!
Jeśli spodobała Ci się ta relacja z gravelowej wyprawy przez ośnieżone Alpy, koniecznie zajrzyj do naszych innych wpisów na blogu! Znajdziesz tam mnóstwo inspiracji i praktycznych porad na temat rowerowych przygód z dziećmi. Sprawdź, jak wybrać idealny rower dla swojego malucha, jak zaplanować pierwszą rodzinną wyprawę, a także odkryj najpiękniejsze trasy rowerowe, które zachwycą zarówno małych, jak i dużych podróżników. Zajrzyj już teraz i przygotuj się na kolejne niezapomniane przygody!